Bardzo przepraszam za problemy z szablonem, ale coś mi się zepsuło w blogspocie (albo oni coś kombinują?) i nie mogę dopasować go jak zazwyczaj.
\
Witam cieplutko wszystkich.♥
\
Witam cieplutko wszystkich.♥
Miałam czekać z publikacją do świąt, ale postanowiłam wrzucić już, dla tych którzy później nie będą mieć czasu.
Oto i jest zupełnie nowe, poprawione lalkarstwo, które męczyłam przez ostatnie wolne chwile.
Napisałam je całkowicie na nowo, między innymi z powodu głupkowatości pierwowzoru i błędów, ale też dlatego że pierwotnie miał być to one-shot, który ewoluował, a nigdy nie poprawiłam prologu.
Gdyby ktoś chciał się troszkę pośmiać i porównać sobie moją literacką ewolucję na tym przykładzie, zapraszam do spisu treści i 'Lalkarstwa' I.
Mam nadzieję, że spodoba się Wam mój prezent i życzę wszystkim wesołych świąt. ;)
Dajcie znać, co sądzicie.
Dajcie znać, co sądzicie.
Enjoy!
-----------------------------------------------------------
Geidai.
Światowej sławy Akademia Sztuk Pięknych, zlokalizowana w
jednym z najbardziej urokliwych zakątków Tokio. Miejsce, o którym śnią młodzi,
wzrastający artyści, postrzegając je jako mistyczną krainę weny i twórczości (póki
nie widzą niektórych z rzeźby, zabawiających się własnej roboty kucami Pony).
Uczelnia, na którą dostać się to wysokiej klasy wyczyn, oblewany
zwykle litrami alkoholu i litrami łez na późniejszym kacu. No, w końcu kto normalny nie upiłby się z
takiej okazji?
Uśmiechnąłem się do mglistych wspomnień, rozpakowując
śniadanie i z rozrzewnieniem kręcąc głową. W zasadzie to sentymentalne uczucie
bycia staruszką z gromadką wnucząt towarzyszyło mi od początku drugiego roku,
kiedy obserwowałem świeżaki, pałętające się korytarzami w słodkiej nieświadomości
czekającego ich losu. Stety lub nie, ten upojny stan rozpływał się w niebycie
pod koniec pierwszego semestru, gdy zbliżała się sesja. A tak się składało, że
nadchodziła właśnie wielkimi krokami, łamiąc po drodze wolę walki i magicznym
sposobem pozbawiając twórczej weny, niezbędnej – jak łatwo się domyślić – do
zaliczenia półrocza u grupy uroczych
prowadzących.
Ponurym wzrokiem powiodłem po klasie. Za oknem korytarza,
widocznym przez otwarte drzwi, ćwierkał wesoło jakiś ptak. Pogoda była piękna –
typowa japońska wiosna. Wiśnie kwitły, rozsiewając wokół pachnące białoróżowe
płatki, a ja gniłem w epicentrum Wszelkiego Zła, niczym skazaniec świadom tego,
co miało wkrótce nastąpić. I co zresztą
następowało cyklicznie dwa razy w tygodniu, bo moja chędożona chora ambicja pchnęła
mnie, by zdawać na ten równie chędożony uniwersytet. W ten oto sposób odbywałem
karę za grzechy jeszcze przed śmiercią, żałując zaniechania pomysłu o
samodoskonaleniu się w zaciszu mego skromnego (acz wyposażonego w czajnik i
toster!) mieszkanka. Czego chcieć więcej?
Wetknąłem sobie w gębę wielki kawał bułki, który żułem pięć
minut, nim łaskawie zapragnął przecisnąć się przez mój przełyk. Taka suchość w
ustach oznaczała tylko jedno: mój mózg ostatecznie przyswoił informację, że
zaraz odbędą się zajęcia z lalkarstwa. Ku mojemu straceńczemu rozbawieniu, wszyscy
w pośpiechu zajmowali swoje miejsca, roztrzęsionymi rękoma wykładając z toreb
farby, dłuta i resztę potrzebnych przyborów, jakby od szybkości perfekcyjnego
ułożenia ich na stoliku zależało czyjeś życie. Dopadła mnie nagła chęć
zaśmiania się na głos.
Gdyby zapytano o powód, dla którego na samą myśl o lalkarstwie
znakomita większość studentów dostawała nagłych symptomów delirium i depresji,
odpowiedź byłaby prosta, zwięzła i bardziej wymowna niż reklamy piguł na potencję:
Piekielny Cerber vel Sasori Akasuna.
Oficjalnie – wykładowca potwornie ciężkiego i
znienawidzonego przedmiotu; faktycznie – chodząca esencja najgłębszych czeluści
piekieł.
Co w nim było takiego, że gdziekolwiek się pojawił - wszyscy
natychmiast ucinali dyskusje i głupie zabawy? Otóż profesor lalkarstwa nie
tylko starannie wypielęgnował sztukę bycia lakonicznym, cynicznym i bezwzględnym.
Był do tego diablo inteligentny, gorzej jeszcze utalentowany i mściwy, na
dokładkę dorzucając tonę wyrafinowanego sarkazmu, który z największym
upodobaniem zwykł stosować na mnie.
Dzwonek rozebrzmiał. Wszyscy, z wyjątkiem mnie, natychmiast
zerwali się z miejsc, a Akasuna wkroczył do klasy. Jak zwykle: w idealnie dobranej koszuli, wyjściowych
spodniach, z idealnie zawiązanym bordowym krawatem i równie perfekcyjnym
znudzeniem na twarzy.
Niechętnie przełknąłem resztę bułki, ograniczając się do
leniwego podniesienia tyłka z krzesła i przybierając cierpiętniczo
niezadowoloną minę. Tak czy inaczej byłem przegrany na wstępie, nie widziałem
więc sensu w odstawianiu podobnego innym teatrzyku, tym bardziej sprawiającego
mu satysfakcję. Zacisnąłem machinalnie pięści. Co to, to nie!
Pan profesor niespiesznym krokiem zmierzał do katedry schodami,
sprawiając wrażenie człowieka, który doczesne miejsce i czas ma skrupulatnie i
głęboko w poważaniu. I może nawet nabrałbym się na ten jego tumiwisizm, gdybym od
pierwszych z nim zajęć nie dał naznaczyć się trwałym piętnem jego nienawiści. W
dodatku to wcale nie tak, że coś mu zrobiłem, o nie. Nie byłem po prostu
podatny na jego mentalne marionetkowe sznurki, skutkiem czego trwale i uparcie
nie zgadzałem się z nim w kwestii istoty sztuki. Dla niego najwyższym wymiarem
piękna były – o zgrozo - głupkowate wymalowane kukiełki; dla mnie sztuką było
dużo mniej toporne rzeźbienie w materiałach plastycznych, gdzie każdy
najmniejszy ruch mógł wszystko naprawić lub zepsuć. A drewno? Było zbyt
cierpliwe, twarde, ciężkie do obrobienia, niepodatne na czuły dotyk wprawnych
rąk i miało drzazgi…
Wszystko odbyło się zgodnie z ustaloną kolejnością. Akasuna sprawdził
obecność, wygłosił potwornie nudną gadkę na temat naszego lenistwa i
beztalencia (zaznaczając przy tym, że zbliżają się egzaminy), po czym kazał
wszystkim zrobić indywidualny projekt marionetki na zaliczenie. Jęknąłem
żałośnie, jak cała reszta, z ociąganiem sięgając do torby po szkicownik i
komplet ołówków. Niczego tak bardzo nie kochałem, jak marnotrawienia czasu na
bazgranie lalek.
Siedzący po mojej lewej klasowy idiota, Tobi, owinięty
pomarańczowo-czarną apaszką prawie pod nos, spojrzał na mnie jakbym był
zesłanym mu z nieba objawieniem.
- Nawet nie próbuj – uciąłem, czując co się święci. – Bo
oboje wylecimy.
Młody zrobił psie oczy, ale nic już nie powiedział, a ja
zabrałem się do roboty. Stawiałem w skupieniu kolejne kreski, pozwalając myślom
błądzić po zdecydowanie miłych torach i w końcu wyłączyłem się na dobre.
Rysowałbym tak w spokoju i pewnie skończyłbym to głupie zadanie, gdyby ów
czarnowłosy kretyn, sąsiadujący ze mną ławką, nie wytrącił mnie z rytmu swoim
stękaniem, towarzyszącym wyciąganiu szyi ku mojej kartce. To był kres mojego
opanowania. Podniosłem głowę znad projektu i szeptem zbluzgałem go do piątego
pokolenia wstecz, popierając moje słowa dyskretnym, acz dobrze trafionym
kopniakiem. Rozległ się stłumiony jęk.
- Kawamoto, wytłumacz mi z łaski swojej, co ty robisz? –
Natychmiast usłyszałem charakterystyczny, znudzony ton głosu i zesztywniałem na
krześle. Profesor stał parę kroków ode mnie z uniesionymi brwiami i rękoma
splecionymi na piersiach. – Odprowadzić cię na plac zabaw?
- Usiłuję pracować, profesorze – odburknąłem, ostatkiem sił
powstrzymując się przed odpowiednią ripostą i zastanawiając w jaki sposób zmaterializował
się przy mojej ławce.
- Trafny dobór słów, w rzeczy samej. – Kącik jego ust uniósł
się w cynicznym uśmiechu. – Bądź więc tak miły i kontynuuj swoje usiłowania w
spokoju, chyba że wolisz usiłować na innej uczelni.
Poczułem jak zalewa mnie krew. Tobi wciągnął głośno powietrze, najwyraźniej
wiedząc, co czeka go z mojej strony na przerwie, a Akasuna niespiesznie
powrócił do katedry, co jakiś czas zerkając na mnie z przebrzydłą satysfakcją.
Nienawidziłem go. Najszczerzej i najgoręcej nienawidziłem
całej jego osoby, ze szczególnym uwzględnieniem fizyczności, dzięki której –
mimo sadystycznego charakteru – większości studentów płci żeńskiej miękły
kolana i plątał się język. Bo właśnie! Nie był po prostu psychopatą. Był obrzydliwie przystojnym psychopatą, który
z tego faktu doskonale zdawał sobie sprawę i nie krępował się, by robić z niego
użytek. A tak się, niestety, składało, że zupełnym przypadkiem dowiedział się o
moim umiarkowanym zainteresowaniu płcią przeciwną i od tej chwili z lubością torturował
mnie samym sobą, doskonale odgadując moje preferencje i słabości.
- A żebyś zgnił w tych wiórach - wycedziłem pod nosem,
wbijając ołówek w czystą kartkę i kreśląc na niej cycatą lalkę w kostiumie
baletnicy, z mściwością wymalowując na jej wypiętym tyłku ‘Miss Sasori’. I
pewnie napawałbym się tym widokiem do końca zajęć, gdybym tuż przed oddaniem
prac nie zdał sobie sprawy, czym była moja ‘czysta kartka’ i dlaczego właśnie
podpisałem na siebie wyrok męczeńskiej śmierci. Wybazgrałem porno-podobiznę
profesora lalkarstwa na konspekcie.
Dzwonek zabrzmiał.
- Przypominam, że dziś mamy ostateczny termin oddawania planów
prezentacji na zaliczenie. – Dotarło do mnie jak przez mgłę. Czy naprawdę
miałem nadzieję, że to skończy się dobrze?
Z sercem tłukącym się w piersi wydarłem z kieszeni gumkę, usiłując
wymazać ślady mojej zbrodni, gdy
poczułem nad sobą cierpki zapach jego perfum.
- To było zwłaszcza do ciebie, Kawamoto – oznajmił lodowato,
zwinnym ruchem wysuwając maltretowaną kartkę spod moich rąk. Dołączył ją do
pliku trzymanych papierów, nawet nie zaszczycając spojrzeniem, i zostawił mnie
siedzącego w ławce z niemym okrzykiem przerażenia na twarzy.
Wykłady kończyły się.
Pokonałem długi korytarz, by wejść do pustej klasy, zlany zimnym potem i przerażony do szpiku kości. Posłanie po mnie na drugi budynek szkoły z nakazem niezwłocznego stawienia się na rozmowę mogło tylko znaczyć, że był zły. Bardzo, bardzo zły. Mijałem rzędy ławek, próbując opanować stres i nie wywinąć po drodze orła, aż w końcu znalazłem się przy biurku. Akasuna siedział w fotelu, udając zajętego jakimiś papierami. Odczekałem chwilę i chrząknąłem. Profesor wolno podniósł głowę.
***
Pokonałem długi korytarz, by wejść do pustej klasy, zlany zimnym potem i przerażony do szpiku kości. Posłanie po mnie na drugi budynek szkoły z nakazem niezwłocznego stawienia się na rozmowę mogło tylko znaczyć, że był zły. Bardzo, bardzo zły. Mijałem rzędy ławek, próbując opanować stres i nie wywinąć po drodze orła, aż w końcu znalazłem się przy biurku. Akasuna siedział w fotelu, udając zajętego jakimiś papierami. Odczekałem chwilę i chrząknąłem. Profesor wolno podniósł głowę.
- Kawamoto. – Przywitał mnie z nikłym zainteresowaniem w
głosie. Nawet nie musiałem na niego patrzeć, żeby wiedzieć z jakim wyrazem
twarzy to zrobił. – Proszę, usiądź sobie.
Oszczędnym gestem wskazał mi krzesło. Obejrzałem je z
przestrachem, spodziewając się wysuwanej pułapki z kolców, i z ociąganiem
usiadłem. Nic się nie stało. Nic, jeśli można było określić tym mianem
znalezienie się z Sasorim Akasuną twarzą w twarz, w odległości tak bliskiej, że
mogłem wyraźnie sprecyzować kolor jego oczu i dostrzec ledwie widoczne na nosie
piegi. Przełknąłem ślinę, czując że robi mi się słabo.
- Jesteś sino blady. Źle się czujesz? – Jego cienka brew
uniosła się. Otworzyłem usta, by cos wyjąkać, ale przerwał mi:
- Nieważne. Tylko mi nie zemdlej, nie mam czasu ani chęci
cię reanimować.
Błyskawicznie utwierdziłem się w przekonaniu, że jego troska
nie miała nic wspólnego z prawdziwą troską. Po prostu, jak zwykle, chciał się
ze mną podrażnić.
- Nie wydaje mi się, żeby wezwał mnie pan, żeby dyskutować o
stanie mojego zdrowia – odezwałem się lodowato.
- W rzeczy samej, mój drogi, w rzeczy samej – odparł. – Na
to również nie mam czasu ani ochoty. Nie mam ich zresztą również na całą tę
bezsensowną rozmowę, uznałem jednak że twoje tłumaczenie odnośnie tego może być
zabawne i ciekawe, a więc warte zachodu. – Niespiesznie sięgnął pod biurko i
przesunął w moją stronę oczywistą kartkę papieru. Kąciki jego ust uniosły się
nieznacznie
Zapadła cisza. Wbiłem wzrok w rozmazany rysunek, udając że
nie widzę w nim nic dziwnego.
- Zatem? Może mi to wytłumaczysz? – Nie wiem, czy powinienem
wziąć to za komplement, ale nigdy nie słyszałem, żeby był tak rozbawiony.
- To tylko głupi rysunek.
- Kawamoto, czy ty masz mnie za durnia? – Ton jego głosu
przybrał kształt tarczowej piły. – Jak ci się wydaje, co powinienem zrobić z
kimś, kto w tak bezczelny sposób próbuje mnie upokorzyć?
Wiedziałem, dokąd zmierza ta rozmowa. I bardzo nie chciałem
do tego punktu dotrzeć. Co więc mi pozostało?
- Nie wiem, panie profesorze. – Walnąłem głupa, nie
podnosząc wzroku. Akasuna zastukał palcami w blat biurka.
- Powinienem wylać cię z roku na zbity pysk i nie dopuścić,
żebyś znalazł gdziekolwiek staż i zatrudnienie. O studiach nie wspominając.
Czułem na sobie jego spojrzenie. Wyraźnie czekał na mój
komentarz, bo trwaliśmy w tępej, pełnej napięcia ciszy, dopóki nie odważyłem
się podnieść głowy. Pan profesor opierał łokcie o mebel, na spleconych dłoniach
podtrzymując brodę i skupiał na mnie całą swoją uwagę. W jego ciemnych
brązowych oczach czaiło się zainteresowanie.
- Wiesz co, Deidara? – Wychylił się w przód, prowokacyjnie
patrząc mi w twarz. Wzdrygnąłem się na dźwięk mojego imienia. – Nie rozumiem
cię. Kompletnie i wcale. Twoje postępowanie jest tak irracjonalne, że nigdy nie
mogę przewidzieć, co ci strzeli do tego pustego blond łba. I szczerze przyznam,
że mnie to intryguje. Wydajesz się być albo kompletnie głupi albo równie
odważny, żeby ciągle trzymać ze mną na pieńku. Powiedz, o co ci chodzi?
Poczułem, że moje wnętrzności zamieniają się w gorącą maź. W
życiu nie usłyszałem od niego komplementu, choćby tak absurdalnego, więc ta
lawina wypowiedzi przyprawiła mnie o gorączkę. Zaschło mi w ustach, a wszystkie
cięte riposty skapitulowały.
- Wstydzisz się? Może potrzebujesz tego kretyna w szaliku,
który myśli że jestem ślepy, dla pewności siebie?
- Do niczego go nie potrzebuję – warknąłem nagle, odzyskując
głos. – Zabiję go gołymi rękami, jeszcze raz mnie wyprowadzi z równowagi.
- No, no, buntowniku. – Akasuna uśmiechnął się szerzej,
cofając się i prostując na krześle. – Radziłbym lepiej skupić się na sobie, bo
nie żartuję z deportacją twojej osoby na inną uczelnię, jeśli nie zaczniesz
traktować mojego przedmiotu poważnie i nie zaliczysz tego, co powinieneś, na
przyzwoity stopień.
A więc wróciliśmy do punktu wyjścia.
- Dlaczego ja mam traktować poważnie lalkarstwo, kiedy
profesor obraża moje pojęcie sztuki i gnębi mnie na każdym kroku? – wypaliłem
ze złością w przypływie nagłej odwagi. – Moje projekty wcale nie są takie
beznadziejne, w porównaniu do, na przykład…
- Kawamoto, czy ty próbujesz mnie przekonać, że powinienem
nie reagować na twoje idiotyczne udawanie beztalencia i lenistwo, kiedy wiem na
co faktycznie cię stać? – Ton jego głosu znów stał się szorstki i nieprzyjemny.
– Czy wyglądam ci na kogoś, kto pozwalałby byle komu dyskutować ze sobą na
forum, tak jak ty robisz to na każdym zjeździe?
- A skąd mam wiedzieć, dlaczego mnie pan tak nie cierpi? –
Zmarszczyłem brwi, zanim dotarł do mnie sens jego słów. Akasuna ze
zrezygnowaniem opadł na oparcie i na moment ukrył twarz w dłoniach.
- Ty chyba naprawdę jesteś głupi – stwierdził z niedowierzaniem.
- Wcale nie, ja tylko…!
- Nie krzycz, siedzę pół metra od ciebie.
Westchnąłem męczeńsko.
- Jak niby mam starać się w czymś, do czego mnie pan ciągle
zniechęca?! Wiecznie tylko źle, niedobrze, brzydka lalka, niechlujna praca,
głupi Kawamoto… - Ciągnąłem swój jękliwy wywód, nakręcając się coraz bardziej,
aż wstał, obszedł biurko, oparł się plecami o blat tuż koło mojego krzesła i
nachylił, kneblując moje usta dłonią. Jego nos znalazł się na wysokości moich
oczu.
- Nie jęcz, bo nie ma o co. Nie zostawiłem cię, nie
wyrzuciłem, nawet nie miałeś warunku – powiedział, jakbym zawdzięczał mu odchowanie
dwójki dzieci i domek na Majorce. – Jedyne, co robię, to wyciągam od ciebie
więcej zaangażowania niż w swojej upartej ignorancji chcesz mi dać. A Ty w
dodatku ubzdurałeś sobie teorię, według której wyjątkowo cię nie lubię. Otóż,
gdyby faktycznie tak było, dawno temu nie byłoby cię na liście studentów. I
dawno temu leciałbyś za drzwi za każdą niechcianą odzywkę w mojej obecności. –
Odjął mi rękę od ust, ale nie cofnął się. – A w nagrodę za ten piękny projekt,
który zaserwowałeś mi na swoim konspekcie, zapraszam cię w sobotę na prywatne
korepetycje, żebyś więcej nie prowokował mojego niezadowolenia żenującymi
brakami w wiedzy.
Skinąłem ledwie głową, oczami jak spodki wpatrując się w
jego twarz, póki nie zabrał jej z linii mojego wzroku, by spakować papiery.
- Sobota, na dziewiątą, adres znasz. – Rzucił tylko jeszcze,
zerkając na mnie z niesmakiem. Skąd znałem adres? Dzięki Tobiemu, który zdobył
go dla mnie dla głupiego żartu. Bardzo, jak widać, niedyskretnie. - Weź przybory
i nie spóźnij się. I idź już, zanim zmienię zdanie.
Zerwałem się z krzesła, skinąłem sztywno i na miękkich
nogach wyszedłem z sali, opanowując mózgowy mętlik. Do samego końca dnia w
głowie roiła mi się wizja niechybnych prywatnych lekcji, zanim zasnąłem, wizje
zmieniając w koszmary.
Czy było w świecie coś tak pięknego jak świadomość zbliżającej
się śmierci?
Jak fajnie ze postanowilas jeszcze raz napisac Lalkarstwo! Kocham te oppwiadanie! Zarowno postac Deia jak i Sasoriego bardzo mi sie podoba. Nie moge sie doczekac dalszego rozwoju wydarzen! Duuuzo weny zycze!:*
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo! :) Cieszę się, że przypadło do gustu. Dla mnie Lalkarstwo to wielki sentyment, więc chciałam poprawić je, żeby było na lepszym poziomie.
UsuńOch, również się cieszę. Ubóstwiam to opowiadanie, a jeżeli ma być jeszcze lepsze, to nic, tylko czekać na nowe rozdziały.
UsuńDziękuję za doping! :)
UsuńBoże, jak ja za tym tesknilam xD nie wiem, czy można było sobie wymarzyc lepszy prezent na święta, niż 'lalkarstwo' ;-;
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tak sądzisz.xD Rozruszalam trochę mozg i rękę, więc będę poprawiac i wrzucać w 2017!
UsuńJest postęp, miło mieć możliwość przeczytania czegoś Twojego. Po tej notce już nie mogę doczekać się następnej. Zawsze lubiłam Twoją dokładność opisywania przeżyć bohaterów. Widać, że nie starałaś się niczego zmieniać w swoim pisaniu na siłę, w dalszym ciągu można dostrzec Twój charakterystyczny styl, po którym można poznać, że wyszło to spod Twojej ręki. Podkreślam, że nie potrafię profesjonalnie niczego oceniać, dlatego jedyne na co mogę sobie pozwolić to proste opisanie moich odczuć.
OdpowiedzUsuńNie siedzę już zbytnio w klimatach animcowych, a tym bardziej w Naruto, ale Twoje opowiadanie pozwala mi wrócić do tamtych czasów.
Mam sentyment do Twojego Lalkarstwa.
Nie podpisuję się, bo będziesz wiedzieć kto.
PS: Twój Akasuna za dużo sobie pozwala.
Pozdrawiam.
Cieszę się, że tak sądzisz. Lalkarstwo to w końcu Lalkarstwo.
UsuńDzięki i pozdrawiam.
Melduję, że w końcu wzięłam się za czytanie odświeżonej wersji i mam z tego przednią frajdę.
OdpowiedzUsuńDeidarowe zawały zawsze fajne i Sasori z jego osobliwymi komplementami.
''Gdyby zapytano o powód, dla którego na samą myśl o lalkarstwie znakomita większość studentów dostawała nagłych symptomów delirium i depresji, odpowiedź byłaby prosta, zwięzła i bardziej wymowna niż reklamy piguł na potencję: Piekielny Cerber vel Sasori Akasuna.
Oficjalnie – wykładowca potwornie ciężkiego i znienawidzonego przedmiotu; faktycznie – chodząca esencja najgłębszych czeluści piekieł. ''
Ta część to w ogóle wygryw jakiś. Śmiałam się jak głupia. Aż mi się wyobraził Sasori w takiej opasce z małymi różkami.
Nawet nie wiedziałam jak bardzo tęskniłam za Lalkarstwem i ogólnie za uniwersum Naruto,
OdpowiedzUsuńdlatego tu wracam, w klasie maturalnej,
w przerwie w robieniu notatek o średniowieczu,
bawię się c u d o w n i e;
Tęskniłam