SasoDei - Lalkarstwo w Pigułce 2.0 - II

Dobry dzień. :D
Dziś mam dla Was nowiutką dwójeczkę "Lalkarstwa". Pisanie tego od nowa sprawia mi więcej frajdy niż myślałam, że będę z tego mieć. Mam nadzieję, że Wy też się dobrze bawicie, czytając.
Wszelkie sugestie czy uwagi, jak zawsze mile widziane!
Dajcie znać, jak się podoba. :)
Enjoy!

Notę dedykuję wszystkim czytelnikom, którzy pamiętają jeszcze o mnie i moim małym zakątku internetów.
Bez Was spisałabym tego bloga na straty.
Wielkie, kochające Dziękuję!



----------------------------------------------------------------------




Zegar tykał głośno. Było już dwadzieścia po ósmej. Pakowałem w skupieniu całe potrzebne badziewie, ukradkiem zerkając na bezlitosne wskazówki i skrupulatnie omijając Hidana wzrokiem. Nie było to łatwe, zważywszy że żarł właśnie śniadanie po drugiej stronie tego samego stołu. A przynajmniej żarł do chwili, gdy nie powiedziałem mu, dokąd się wybieram. Hidan - mój współlokator - swoim małym móżdżkiem nie pojmował niestety wielu rzeczy, w tym wagi obecnej sytuacji, czego zresztą wcale od niego nie oczekiwałem. Tak naprawdę, to stroniłem od niego jak się da, do czasu aż pomogłem mu niechcący uzewnętrznić się do profesora ekonomii, który przypadkiem nauczał tego dziadostwa również na moim wydziale. Na pewno pomogłoby mi to w zdawaniu, gdybym odrzucił twardą męską przyjaźń psychopatycznego kochanka wykładowcy. Czemu nie wpadłem na to wcześniej…?! - Ty naprawdę zamierzasz tam iść - oznajmił z niedowierzaniem. Gdyby mógł unieść wyżej brwi, odleciałby na nich w powietrze. - Zaskakujące masz tempo dedukcji - odparłem jadowicie, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem. - Chcesz się z nim przespać, to się prześpij, a nie odpierdalaj manianę - poradził tonem znawcy, na powrót skupiając się na przypalonej jajecznicy. Podniosłem na niego zirytowany wzrok, ze zgrzytem dopinając torbę. - Jak cię swędzi, to wiesz którędy do katedry. - Chcesz w ryj? Uśmiechnąłem się złośliwie, obserwując odmalowującą się na jego twarzy wściekłość. Biedny, mały mięśniak. I tak nic by mi nie zrobił. Układ z profesorem Kakuzu na jego nieszczęście działał w obie strony. Bardzo zresztą zabawnie i ekonomicznie. Hidan zyskał kogoś, komu może się po pijaku wyjęczeć za całe zło świata, a ja zyskałem ochronkę od jego sadystycznych zapędów i spore fory na ciężkich egzaminach. Właściwie, to uczyłem się całkiem nieźle, i mógłbym nawet starać się o stypendium, gdyby nie to osrane lalkarstwo. Należało więc zacisnąć zęby i zmierzyć się z demonem, póki jeszcze był na to czas. Lepiej nie, bo jeszcze się podniecisz, a ja zaraz wychodzę - parsknąłem śmiechem, w ostatnim momencie uchylając się przed brudnym widelcem, zanim porwałem torbę i uciekłem do przedpokoju. Jego rozdarte obelgi towarzyszyły mi do momentu, aż zamknąłem za sobą drzwi, przyprawiając mnie o dawkę całkiem niezłego humoru. Właściwie, zdążyłem już przywyknąć do jego specyficznego sposobu bycia i przestało mi to przeszkadzać parę miesięcy temu. Czasem nawet dało się z nim normalnie porozmawiać (zwłaszcza i przede wszystkim po sake). No i był jedyną osobą, podzielającą otwarcie moją orientację, z którą mogłem się czuć swobodnie, a nie jak osaczony królik w zagrodzie wilków. Niełatwo było być długowłosym blondynem pośród obu płci napaleńców, oj nie. Być może nie powinienem wcale narzekać, ale po mamusi byłem w połowie europejczykiem, przez co odziedziczyłem dość niecodzienną urodę, przyciągającą do mnie onieśmielone panienki w lolicich ciuszkach lub - ze skrajności w skrajność - subtelnych jak głaz klubowych jaskiniowców, których jedynym instynktem przetrwalnym jest kopulacja z wszystkim, co żyje. Westchnąłem ciężko, poprawiając torbę na ramieniu, i wyszedłem z klatki prosto w poranną sobotnią rzeczywistość. Czy byłem zestresowany? Szczerze, nawet nie wiedziałem, że aż tak się tym wszystkim przejmuję. Oczywiście, niczego tak nie pragnąłem jak zostać sławnym artystą z dobrym kierunkowym wykształceniem, ale teraz, kiedy zdałem sobie sprawę ze swojej sytuacji, zacząłem żałować braku podręcznych tabletek uspokajających. Próby przemawiania do siebie samego terapeutycznym tonem (ignorując spojrzenia przechodniów) chyba tylko pogarszały sprawę. Mijałem kolejne, nawet o tej porze zatłoczone ulice, trzymając się zdrowych zmysłów tylko dzięki świadomości wieczornej popijawy. Większość moich znajomych wiedziała już na czym stoi - albo zdali, albo nie. A ja musiałem wytrzymać presję zawieszenia pomiędzy jednym a drugim stanem, zdany na łaskę rudego Abaddona, modląc się o litość do wszelkich instniejących bóstw. Nerwowy odruch sprawdzania w telefonie godziny towarzyszył mi przez całą podróż metrem, która - miałem wrażenie - ciągnęła się w nieskończoność. Mieszkając od lat w Japonii trudno nie przywyknąć do konieczności dopasowywania się ciałem do pionowych powierzchni płaskich, zwłaszcza w komunikacji miejskiej, nie drgnęła mi więc nawet powieka, kiedy czyjeś kolano staranowało mi dolną część pleców, która akurat od ściany odstawała. Z metra wydostałem się standardowo wymięty jak po dzikim seksie, błagając w duchu żeby profesor tego faktu nie skomentował. Doprawdy, byłem naiwny. Sasori Akasuna mieszkał w dzielnicy dla dobrze prosperujących ludzi, znaczy się, na ludzki - snobów. Czego zresztą można się było spodziewać. Był raczej dobrze opłacany przez GeiDai, a swoją drogą prowadził własną działalność marionetkową, z której pewnie miał kokosy. Jego umiejętności rzeźbienia w drewnie były na tyle znane i cenione, że lalki spod jego rąk trafiały do teatrów i muzeów na całym świecie. Nic więc było dziwnego w fakcie, że postanowił odciąć się od życia z plebsem i postawił sobie uroczy domek na peryferiach, w otoczeniu samego inteligenckiego towarzystwa. Co śmieszniejsze, dokładnie w tej samej dzielnicy, parę domków dalej, egzystował również wspomniany wcześniej profesor ekonomii, u którego z kolei częste i intensywne wizyty składał mój serdeczny przyjaciel Hidan. Na samo wspomnienie uśmiechnąłem się wrednie do siebie samego. Chyba nic nie sprawiało mi takiej satysfakcji jak wyprowadzanie go z równowagi. Powiodłem wzrokiem po numerach i odnalazłem cel mojej podróży, schludny domek otoczony pedantycznym ogródkiem. Zerknąłem na czas. Było za dziesięć. Podszedłem wolno pod bramę, oglądając się ukradkiem czy ktoś mnie widzi, jakbym co najmniej zamierzał tę posesję rozgrabić i uciec z workiem na plecach. Batalia w mojej głowie była sroga. Czy za dziesięć to już czas, czy jeszcze niegrzecznie? A co, jak każe mi czekać pod drzwiami, bo “dziewiąta to dziewiąta”? Byłem w stanie wyobrazić sobie wiele w jego wykonaniu, kręciłem się więc na pięcie przez parę minut, zanim nacisnąłem dzwonek. Serce waliło mi jak młot. Nigdy w życiu nie dostałem takiego skoku adrenaliny od wciśnięcia guzika. Po co komu ekstremalne sporty, jak można iść na korki do Akasuny? Zamek przy bramie zaharczał tak głośno, że prawie podskoczyłem. Bogom dzięki, nie stało się to, bo byłem pewien że obserwował mnie przez okno i nie omieszkałby uraczyć mnie stosowną złośliwością. Pchnąłem żelazne drzwiczki i sztywnym krokiem pokonałem odległość, dzielącą mnie od ogrodzenia do zdobionych, drewnianych wejściowych drzwi. Klamka szczęknęła. Bębniący w uszach puls prawie mnie ogłuszał. Miałem ochotę odwrócić się i uciec, ale było już za późno. Drzwi otwarły się, a w progu stał on. - No kto by pomyślał. - Usłyszałem gdzieś z oddali świadomości. - Dzień dobry. Uśmiechnąłem się nerwowo, całą siłą woli starając się nie odwrócić wzroku. On naprawdę robił to celowo. Stał przede mną w niedopiętej białej koszuli i zarzuconym na ramiona, niezwiązanym jeszcze krawacie. Nagle doznałem trudności w oddychaniu. - Dzień dobry, w istocie. Wejdź. - Uchylił drzwi szerzej i gestem zaprosił mnie do środka, a ja posłusznie przekroczyłem próg, z namaszczeniem poczynając rozwiązywać buty. Czułem nad sobą ten parszywy, pełen złośliwej satysfakcji uśmieszek, który przywołał na twarz natychmiast gdy mnie zobaczył. Co było z nim nie tak? - Co prawda zaskoczyłeś mnie dwie minuty przed czasem, ale nie szkodzi. Zdążyłem na szczęście narzucić ubranie. - Profesor wybaczy, nie chciałem się spóźnić - odparłem, nienawidząc go za granie na mojej wyobraźni. A wszystko wina tego kretyna, Tobiego. Gdyby nie powtórzył, komu nie trzeba, co paplałem po pijaku, Akasuna nie dowiedziałby się, co myślę o jego fizyczności i sposobie, w jaki niestety moje ciało upodobało sobie na nią reagować. Miałem nadzieję, że będzie cierpiał za to długo i boleśnie. Tak, jak ja, dzięki jego niewyparzonemu jęzorowi. Profesor uśmiechnął się tylko, zwinnie związując krawat, i zaczekał aż zdejmę buty. Potem ruszył w głąb domu, a ja zaraz za nim. Czułem się absolutnie nieswojo na terenie wroga. Jego dom był urządzony minimalistycznie, ale z gustem i dbałością o szczegóły. A przede wszystkim, panował tam nieskalany niczym porządek. Przez chwilę zastanawiałem się, jakim cudem udaje mu się uzyskać taką czystość wszelkich powierzchni, przywołując w myślach obraz mojego osobistego chlewu w dzielonym z Hidanem mieszkanku. Ale ja nie byłem profesorem, ani nie miałem trzydziestu lat. Ani też nie lubiłem sprzątać. W sumie, to syf pomagał mi się skupić, był całkiem swojski. A tutaj? Gdy dotarliśmy do obszernego salonu, wskazał na otoczony krzesłami, również drewniany stół i polecił: - Rozłóż sobie rzeczy na stole i usiądź. Pójdę po teczkę i zaraz do ciebie przyjdę. Napijesz się czegoś? Tak, wódki poproszę. - Wystarczy szklanka wody, jeśli to nie problem - odrzekłem, wykładając zawartość torby na blat. Akasuna uniósł brwi, ale nie odezwał się. Zamiast tego wyszedł i wrócił po paru minutach z neseserem i butelką wody, po czym sięgnął do witrynki po szklanki. Jedną postawił przed sobą, drugą przede mną i obie napełnił. Brandy. - Nie pal przede mną wzoru cnót, Kawamoto - uciął, zanim zdążyłem zaprotestować. Wyprostowałem się sztywno na krześle, obawiając się coraz bardziej wyniku tego spotkania. Tymczasem on, jakby nigdy nic, usiadł po mojej prawej stronie i przysunął sobie literatkę. - Dziś będziemy uczyć się od podstaw tego, co z taką lubością zwykłeś ignorować na zajęciach. Oczekuję, że poważnie się przyłożysz, bo jest to twoja ostatnia szansa. Pokiwałem w milczeniu głową. - Zamierzam wyciągnąć cię co najmniej na cztery plus, bo to jest dla twoich zapałów absolutne minimum. Nie życzę sobie, żebyś w dalszym ciągu deptał swój potencjał i będę traktował to jako osobistą urazę, żeby była jasność. Uśmiech na jego twarzy przybrał sadystyczny wyraz, gdy odczekał, by złapać moje spojrzenie. Przełknąłem ślinę. Osobista uraza profesora Akasuny była ostatnią rzeczą, której w życiu potrzebowałem, zaraz po widoku nagiego Tobiego i nie zdaniu semestru. - A co, jeśli… - Jeśli się nie przyłożysz i swoim starym zwyczajem sprawę olejesz, będę traktował cię jak każdego innego studenta w twojej sytuacji. Krótko mówiąc: wylecisz. Rozumiemy się? - Tak jest. Przeniosłem spojrzenie na szklankę brandy i zdrętwiałymi palcami objąłem zimne szkło. Upiłem łyk. Wrażenie, że trunek ma robić za psychiczne znieczulenie, pogłębiało się. - To teraz skup się i słuchaj mnie uważnie, bo dwa razy powtarzał nie będę. - Przysunął sobie długopis i czystą kartkę. - Podstawą w budowaniu lalek jest znajomość materiału, w którym rzeźbisz, następnie znajomość mechanizmu stawów i oczywiście anatomia modelu, na którym się wzorujesz. Bez tej wiedzy nie wiesz nawet, jak dobrać narzędzia ani jak stworzyć stabilną, poprawną konstrukcję. Przede wszystkim, Kawamoto - i zapamiętaj tę radę dobrze - ucz się logicznie myśleć i uważnie, okiem artysty patrzeć


***


Trwało to naprawdę długo, a głos profesora Sasoriego był miękki i usypiąjący. Gdybym przymknął oczy w momencie gdy zaczął wykładać temat, przysnąłbym jak nic. Ale nie zrobiłem tego. Wiele krążyło pogłosek na temat jego orientacji, ale nikt nie zdołał potwierdzić im lub zaprzeczyć, ku mojej dogłębnej rozpaczy. Nie byłem więc nawet bliski stwierdzenia czy (myśląc zupełnie hipotetycznie i raczej w granicach fantasy) mógłby się mną choć trochę zainteresować. Jak bardzo absurdalne było to, że nie mogłem przestać o nim myśleć, nawet kiedy był tak naprawdę największą zmorą mojego życia i wiecznie traktował mnie z buta. Nie byłem w stanie zrozumieć tego ani ja, ani nawet Hidan, który oczywiście wszystkiego się domyślił. A skoro nawet Hidan, który gździł się z największym zgredem i sknerą wszechczasów, nie mógł tego zrozumieć, było naprawdę źle. Ale co mogłem zrobić? Byłbym ostatnim idiotą, gdybym - przebywając z nim w tak bliskiej odległości - odpuścił sobie masochistyczną przyjemność ukradkowego chociaż skupiania wzroku na jego aparycji. Jeżeli istniało w ogóle coś takiego, jak ideał, siedział właśnie po mojej prawej stronie, nieledwie opierając się o moje ramię. Tymczasem ja, przerażony jak nigdy w życiu, z nadludzkim wysiłkiem starałem się zignorować ten fakt i skupić się wyłącznie na tym, czego ode mnie oczekiwał. Zdawałem sobie sprawę, że był na początku śmiertelnie poważny, mimo swoich gierek. Moja kariera artystyczna wisiała na włosku. Czułem jego specyficzne perfumy. Jego ramię zetkneło się z moim. Miał niemoralnie seksowną twarz. - ...Deidara. - Tak, profesorze? - W ogóle mnie nie słuchasz. - Słucham. Wyprostowałem się, wbijając wzrok w kartkę. Kiedy on to wszystko narysował…?! - Co powiedziałem przed chwilą? - spytał, unosząc brwi. Oczywiście, że nie znałem odpowiedzi. Czułem jak rumieniec zalewa mi policzki. - Przepraszam, nie mogłem się skupić - wypaliłem, nawet nie podnosząc spojrzenia znad stołu. Akasuna odchylił się na oparcie i zastukał w blat. - Może ta brandy rzeczywiście była złym pomysłem. Chociaż słaby masz spust, jeśli upiłeś się po trzech łykach. Bawiło go to wyraźnie. Zebrałem w sobie całe resztki dumy, jaka mi jeszcze pozostała i odwróciłem się do niego. Patrzył na mnie z góry, a kąciki jego ust unosiły się lekko. Dobrze znałem tę minę. - Obawiam się, że to nie alkohol. Trochę mi… duszno. - Duszno. Uśmiech na jego twarzy przybrał zagadkowo złośliwy wyraz. Przez chwilę mierzył mnie wzrokiem w milczeniu, a ja czułem jak serce łamie mi żebra. - Nie jestem głupi, Deidara. Wiem, o co ci chodzi. Zamrugałem gwałtownie i na ułamek sekundy zamarłem. - Już prawie lato, a ja niepotrzebnie zamknąłem wszystkie okna - wyjaśnił, po czym pokiwał głową i wstał. Dostałem zawału. Całe powietrze, które wstrzymywałem poprzednie parę sekund, uleciało ze mnie jak z pękniętego balona. Chcąc wykorzystać moment, wstałem na miękkich nogach z zamiarem otrzeźwienia się w łazience, kiedy usłyszałem za sobą: - Żartowałem. Aleś ty naiwny. Zdążyłem tylko się odwrócić, zanim zagrodził mi drogę. Zostawił dość miejsca, bym mógł stać, opierając się o stół tyłkiem, a sam stanął przede mną z rękami w kieszeniach, wyjątkowo rozbawiony. - Wiem, co ci przeszkadza w skupieniu uwagi. A tak się, niestety składa, że jestem jedyną osobą, która wykłada lalkarstwo na twojej uczelni. Jaki masz pomysł, żeby to rozwiązać? - Obleje mnie pan? - Tak bardzo tego chcesz? - zaśmiał się, splatając ręce na piersi. - Wcale tego nie chcę - odparłem, zażenowany do granic. - Chcę tylko zdać i nauczyć się tego cholerstwa, bo już naprawdę nie mam… - Uważaj na słowa, Kawamoto - Zmusił mnie do wygięcia się w tył, opierając dłonie o blat. Jego wielkie czekoladowe oczy znalazły się dokładnie na linii mojego wzroku, a ciemne, gęste rzęsy rzucały cień na policzki. - Trochę szacunku dla sztuki. Moje nogi zmieniły się w galaretę. - Profesorze, nie bardzo rozumiem, co pan robi - zdołałem wydusić. - Testuję moją teorię. Może okazać się, że będziesz bardzo skuteczny, jeśli zastosuję starą zasadę kijka i marchewki. Spróbujemy? Otworzyłem szeroko oczy, wbijając palce w stół. Akasuna naparł na mnie bardziej, zawahał się przez chwilę i - nie widząc oporu z mojej strony - powoli musnął ustami moje wargi. Nie spodziewałem się tego kompletnie. Kolana ugięły się pode mną i runąłem jak długi na stół, nie wiedząc gdzie jestem ani jak się nazywam. Profesor wciąż stał wyprostowany przede mną, patrząc z góry z mieszaniną niepewności i ciężkiego zastanowienia, jakby liczył korzyści i straty. W końcu odezwał się: - Całkiem jesteś słodki, Kawamoto. Nawet bardziej niż wyglądasz - rzekł dziwnym tonem, nie spuszczając ze mnie oczu. Na chwilę zapanowała cisza. Profesor nie ruszał się z miejsca, ja również. Chciałem zapaść się pod ziemię lub umrzeć, drugiej jednak strony eksplodowała we mnie euforyczna bomba. Po milionach godzin udręki, westchnął wreszcie głęboko i poprawił kołnierz. Moje myśli zakrzyczały dziękczynnie. - Na dzisiaj to koniec. Spakuj się i nie zapomnij notatek, bo nic z nich nie pamiętasz. Widzimy się za tydzień. A ja zaraz wracam. Odczekałem, aż wyjdzie z pomieszczenia, i wstałem ze stołu, z tępym wyrazem twarzy upychając do torby wszystko, jak leci. Całą przestrzeń moich zwojów mózgowych zajmowało jedno zdanie: Sasori Akasuna na pewno nie był hetero. Więc to wszystko racja, w dodatku przekonałem się o tym na sobie samym, choć jeszcze parę godzin temu podobna myśl miała prawo istnieć wyłącznie w granicach mojej wyobraźni. Roztrzęsionymi rękoma zarzuciłem pasek na ramię i chwiejnie podążyłem w kierunku wyjścia. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęło się do mnie szczęście - zdążyłem założyć buty i opuścić dom, zanim wrócił. Co mnie tak, niby, pospieszyło?
Umarłbym ze wstydu, gdyby zobaczył, jak jego teoria sprawdziła się w moich spodniach.



9 komentarzy:

  1. Początkowo byłam dość sceptycznie nastawiona do serii II, ale teraz widzę że to świeże spojrzenie na ten temat i coraz bardziej mi się zaczyna to podobać. Ciekawy jest również fakt że trochę zmieniła się rola Hidana jak dla mnie na plus. Oczywiście z niecierpliwością czekam na kolejną część! ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się dociągnąć te rzeczy, o których w ogóle nie myślałam wcześniej i przez które właśnie chciałam napisać wszystko od nowa. Dobrze, że widać efekty. :D Im dalej będę szła, tym więcej nowych rzeczy się pojawi, właściwie fabuła będzie szła w zupełnie inną stronę i będzie bardziej przemyślana, dopracowana.
      Dzięki za motywacjęi pozdrawiam!

      Usuń
  2. To było cudowne i podoba mi się powolne rozkręcanie ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Budowanie napięcia robi połowę roboty.( ͡° ͜ʖ ͡°)
      Dzięki za ciepłe słowo!

      Usuń
  3. Widząc notkę o mało co nie oszalałam z radości! Jak ja kocham to opowiadanie! Szkoda, że ten pocałunek był tak krótki. Mam nadzieję, że w kolejnej notce Sasori bardziej podręczy Deia hihi :D duuużo weny życzę. Buziaki :*:*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę powoli rozkręcać akcję, żeby nie zmaścić tego jak za pierwszym razem. :D Będzie się działo, oj będzie...
      Dzięki za motywację, pozdrawiam!

      Usuń
  4. Choć nie znoszę pisać komentarzy, twoje dzieło aż się o to prosi. Czytam Lalkarstwo niemal od samego początku i żałowałam, gdy ogłosiłaś, że zamierzasz stworzyć je od nowa. Pomyślałam: "Jak to? Przecież to jest genialne, moje ulubione SasoDei, jak można napisać je lepiej i od nowa?". Po przeczytaniu dwóch pierwszych rozdziałów jestem już pewna, że nie mam czego żałować :) Nowa wersja (choć póki co krótka) jest cudowna, powolne tempo, stopniowe budowanie napięcia, troszkę inny Hidan (który szczerze jest moją ulubioną postacią z Naruto), no i oczywiście Deidara, który jest buntowniczym ciapciusiem oraz ironiczny Sasori, który jest mistrzem - tak moim skromnym zdaniem. Idealnie oddałaś jego opanowanie, a fakt, że zamiast brać od razu naszego blondynka, zaczyna się z nim droczyć - po prostu radość dla mych oczu, które uwielbiają napięcie seksualne XD Życzę ci dużo weny i z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały oraz rozwój akcji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, dopiero teraz zobaczyłam Twój komentarz. xD Proszę o wybaczenie! Cieszę się bardzo, że nie zawodzisz się nową wersją Lalkarstwa, dołożę starań, żeby było tak do samego końca! Każde słowo krytyki lub pochwały jest dla mnie ogromnie ważne, dlatego dziękuję pięknie za komentarz. :) Będzie się działo, zapewniam!
      Pozdrawiam!

      Usuń
  5. Ah, ten Akasuna. Taki zły i podły. Kri. W zasadzie uwielbiam tą część, chyba właśnie przez to 'testowanie teorii'
    'zdany na łaskę rudego Abaddona, modląc się o litość do wszelkich instniejących bóstw.
    Po co komu ekstremalne sporty, jak można iść na korki do Akasuny? ''
    Kocham te teksty. xD

    OdpowiedzUsuń