Skutki Picia Wódki || HiDei

Ok, więc dotarłam. XD Umrę jutro w pracy, ale worth it. 
Mam nadzieję, że nie ma błędów, bo już ledwo widzę na oczy.

Moi drodzy, muszę niestety zapodać tu trochę przykrą wieść - dotarł do mnie link opowiadania, które wygląda jak nieudana zżyna moich motywów z "Lalkarstwa". *chwila ciszy*

- to opko, o którym mowa.
Czy ktoś zna może autorkę? xd Sama nie wiem, dziwnie się z tym czuję. Co myślicie?

No i oczywiście Lalkarstwo też się pojawi, także nie bójcie.♥

Coraz Was tu więcej, więc moja wena się produktywnie raduje~~~~

A teraz zapraszam na mój baaaaaardzo stary, przerobiony zupełnie na nowo HiDei. XD

Enjoy~!♥

----------------------


Upiłem się.
Spizgałem się jak żul i było mi z tym źle. Mojemu żołądkowi również.
Niewinne i przyzwoite plany świętowania własnych urodzin legły w gruzach, przygniatając mnie jarzmem alkoholowej agonii, będącej jedynie preludium następującego po niej kaca. Na domiar złego znowu zbierało się na deszcz.
Pierwsze krople zimnej wody opadły mi na czoło, stawiając kropkę na “i” mego umysłowego stanu.
“Zajebiście”, pomyślałem. Moje mętne spojrzenie powędrowało wolno z nieba na moknący chodnik.
Grawitacja była mi bardzo nie na rękę, podobnie zresztą jak fakt iż po raz kolejny wykazałem się równie wielką inteligencją, co przeciętny kamień.
Mój psychiczno-fizyczny stan jawił się nędzą wybitną, powodującą niemożność mojej osoby do samodzielnego powrotu w azyl suchego mieszkanka.
Od dobrych dwudziestu minut usiłowałem przebyć drogę od baru do domu, co w normalnym stanie zajęłoby mi góra dziesięć. Po drodze zaliczyłem zderzenie z latarnią, przydrożnym śmietnikiem i wpadłem na jakiegoś mohera, co o mały włos nie skończyło się dla mnie wizytą na urazówce. Świat mój przybrał postać wielkiej, niewyraźnej plamy.
Okrutnie w dodatku głośnej.
Zatrzymałem się na moment, by usiąść na murku i spróbować choć odrobinę ogarnąć swoje jestestwo.
Wszystko zdawało się być przeciwko mnie - betonowe kafle pod moimi stopami zaczęły tańczyć Hula, rozpływając się przed moimi oczami niczym w tanim science-fiction. Potrząsnąłem głową.
Chryste, ile ja wypiłem…?
Zagłębiwszy się w mgliste wspomnienia poprzednich kilku godzin, dokonałem obliczeń. Pół litra czystej pękło na samym wstępie, potem było tylko gorzej. Po piątym szocie przestałem liczyć, a nie licząc tortu, waliłem wódę na pusty żołądek, bo przecież jedzenie jest dla słabych.
Przetarłem twarz dłońmi, pokutując w myślach za własne bezmózgowie.
 Ta libacja była przesadą, nawet jak na mnie, dziękowałem więc gorliwie miłosiernej sile stwórczej, że nie chciało mi się jeszcze rzygać. Ten poniekąd błogi stan miałem nadzieję utrzymać póki nie zezgonuję w łóżku, po drodze bowiem zeżarłem paczkę kolorowych gum rozpuszczalnych i niespecjalnie bawiła mnie wizja rzygów w kolorach tęczy.
Wzrok wbiłem w szary bruk. Starając się oddychać głęboko, czekałem na ideę jak dobrnąć do domu i nie rozwalić po drodze ryja na betonie.
Na moje, jak zwykle, nieszczęście, jedyną osobą, zdolną mnie doprowadzić do jako takiego stanu używalności, był Sasori. Sasori, który zaraz po imprezie wsiadł w pociąg do babci, by strugać nowe obiekty fapań dwieście kilometrów stąd.
Co więc mi szczerze pozostało? Nie tak wyobrażałem sobie swoją śmierć, a godności śmierć była to niewątpliwie.
Po dłuższej chwili prowadzących do niczego dedukcji postanowiłem zebrać się w sobie. Kiwnąłem się na murku dwa razy, by przygotować się na nadludzki wysiłek zwleczenia z niego dupska i powrotu do domu, gdy poczułem coś na głowie. I bynajmniej, acz niestety, nie był to deszcz.
Głupkowaty śmiech rozległ się gdzieś z góry.
- Chyba se jaja robisz – Dotarło do mnie oskarżenie. - No nie wierzę.
Przełknąłem ciężko ślinę, bo ów przemawiający do mnie głos był mi znajomy, choć podświadomość krzyczała, że wolałbym by było zupełnie odwrotnie. Ponieważ jednak nie potrafiłem przypomnieć sobie do kogo konkretnie należy, zmuszony byłem uraczyć rozmówcę spojrzeniem. Decyzji tej pożałowałem natychmiast.
- Ja pierdolę - jęknąłem boleśnie.
Nade mną, z godnym psychopaty uśmiechem, stał Hidan. Najwyraźniej wracał właśnie z biby u Kakuzu, bo włosy miał ulizane i świecące od żelu, a koszula ledwo trzymała mu się na ramionach. Gdybym nie wiedział, że to u niego standard, pomyślałbym że szuka klientów do burdelu. Zresztą - u niego byłoby to całkiem możliwe.
- Czego chcesz? – spytałem, starając się zniwelować skutki krążących we krwi procentów. Niespecjalnie mi to wyszło, bo język miałem ciężki, jakbym od wczoraj uczył się mówić.
- Uchlałeś się? – Zignorował mnie, kładąc ręce na moich ramionach i wlepiając gały w moją twarz. Wykrzywiłem z irytacją usta.
- Spierdalaj.
- No co ty - roześmiał się, przeciągając ostentacyjnie głoski. - Deiduś nam się upił? - Pokręcił z rozbawieniem głową, cmokając i targając mnie za policzek.
Zakląłem wściekle, odpychając go z rozmachem. Przez moment szamotaliśmy się w akompaniamencie moich obelg i jego kretyńskiego chichotu, a potem złapał mnie za ręce. Próba wyrwania ich z uścisku skończyła się wyjątkowo komicznym wpadnięciem mu w ramiona.
Zawyłem.
Mój farbowany na siwo oprawca pokręcił z dezaprobatą głową. Przyklejony do jego twarzy uśmiech rozpalał we mnie chęć ciśnięcia w niego stojącym obok autobusem.
- Easy, misiu  – rzucił niedbale, pociągając w górę moje cielsko. Stanąłem niepewnie na nogi, czując upokorzenie piekące mi twarz. - Papa zabierze cię do domu.
- Urwę ci jaja - odparłem tylko.
- Tak to się teraz dziękuje za pomoc? - Spytał, jakby udzielał dziecku reprymendy. Poczułem, że para zaraz wyleci mi uszami.
- Nikt cię o nic nie prosił, obsrańcu - warknąłem, nie przestając się wyrywać, a on nazwyczajniej w świecie poprawił sobie na karku zarzuconą tam przez siebie moją rękę i począł holować mnie drogą w sobie tylko znanym kierunku.
- Nadpobudliwy jesteś jak wypijesz - zaśmiał się.
Wypuściłem głośno powietrze, warcząc na niego jak spętane dzikie zwierzę. Próby uwolnienia się z objęć skończyły się druzgocącą klęską, nie pozostało mi więc nic innego, niż poddanie się i powłóczenie nogami w rytm jego kroków.
Beton podskakiwał mi w oczach. Podeszwy stukały. Krople deszczu spadały mi na twarz, przyklejając do czoła grzywkę.
- Śpiący? – odezwał się po chwili, wyrywając mnie z pijackiego letargu. Był wyraźnie i niepokojąco zadowolony z sytuacji. Szczerze mówiąc, wolałem nie wiedzieć dlaczego, bo nie zdziwiłbym się specjalnie, gdyby zamierzał odprawić Czarną Mszę ze mną w roli ofiarnej dziewicy.
- Nie - odpowiedziałem. Było to zresztą zgodne z prawdą, bo nie ufałem mu na tyle, bym mógł pozwolić sobie na uśpienie czujności. Prawda, byłem pijany jak średniowieczny lump i podobnie wyraźnie mówiłem, ale ostatki trzeźwego myślenia czuwały nade mną w roli anioła stróża. - Gdzie idziemy?
- Do domu.
Jego wesołość nie wróżyła nic dobrego. Mijaliśmy kolejne uliczki w rozrywkowej części miasta, a mnie coraz bardziej niepokoił fakt, że mój dom był kompletnie w inną stronę. Miałem naturalnie świadomość, że zdałem się na łaskę najbardziej nieobliczalnej osoby, jaką znam, dlatego też modliłem się w duchu, by nie zaprowadził mnie faktycznie w jądro którejś jego erotycznej speluny. Zanim jednak zrozumiałem jego zamiary, wpisywał już kod do klatki, a przede mną pojawił się długi jasny korytarz.
Zamrugałem szybko, oślepiony jaskrawym światłem.
- Ty chyba zdurniałeś - wydusiłem, zatrzymując się przed drzwiami windy.
Skąd - parsknął, naciskając guzik. Drzwi otwarły się, a ja, nim zdążyłem zareagować, zostałem bez pardonu wepchnięty do środka.
- Pojebało cię do reszty? - wściekłem się całkiem, kiedy wybrał piętro, zagrodziwszy mi drogę ucieczki. - Wypuść mnie, wracam do domu.
- W tym stanie, to wrócisz najwyżej na ulicę - zarechotał głupio, gdy ruszyliśmy w górę. - Uspokój się Dei-Dei, spanko u mnie chyba cię nie zabije.
Zdania byłem zgoła odmiennego, skomentowałem więc ten pomysł niecenzuralnie, nie pomijając aspektu jego twórcy. Nie chciało mi się wierzyć, że to dzieje się naprawdę.
Winda zatrzymała się na trzecim piętrze. Pozbawiony wszelkich sił pozwoliłem się wywlec na klatkę, a potem przez próg jego wypasionej kawalerki.
Połowę miejsca w przedpokoju zajmowała niska szafka na buty. Hidan pozbył się trampek, odwiesił wypchaną nerkę na hak i spojrzał na mnie pytająco.
- Może zdejmiesz te twoje patologiczne skórzane trepy? - Zasugerował, mierząc zdegustowanym wzrokiem moje uświnione od góry do dołu glany.
- Gość w dom, brud w dom. - Uśmiechnąłem się wrednie. - Nie chce mi się schylać.
- Sam tego chciałeś - odparł, po czym bez większego wysiłku usadził mnie na wspomnianej komodzie. Nazwałem go bardzo nieprzystojnie, krzywiąc się i patrząc jak zabiera się do ściągania ze - mnie butów.
Wiążę na dwa supły - poinformowałem go mściwie, choć nie bardzo dało to efekt - po dłuższej chwili moje cudeńka wyjądowały na wycieraczce, a ja zostałem zarzucony jak mięso na plecy i wywleczony do pokoju. Kres mojej cierpliwości nadszedł jednak rychło, gdy ów patologiczny okaz ludzkiej małpy wysadził mnie prosto na stojące przy ścianie małżeńskie łóżko.
Podniosłem się do siadu  i spojrzałem na niego jak na idiotę.
- Nie będę z tobą spał – przeszło mi przez gardło.
- Będziesz – odparł, odrzucając koszulę w kąt i nachylił się nade mną. Jakaś część mojej podpitej podświadomości uznała, że on cholernie ładnie pachnie. Wciągnąłem głośno powietrze, zirytowany samym sobą.
- Chyba śnisz - zaperzyłem się.
- Ależ nie.
- Tak.
- Nie.
- Nie nachylaj się tak. - Był coraz bliżej.
- Bo co?
Nim zdążyłem wygłosić odpowiedź, jego usta znalazły się na moich, kneblując mnie skutecznie. Wstrzymałem oddech. Ściskając w rękach pościel i czując pulsujące w uszach tętno wiedziałem, że nie mogłem już zrobić kompletnie nic. Nie to jednak było najbardziej wkurzające.
Siwy głąb przesunął językiem po mojej dolnej wardze, czekając na zaproszenie, które po sekundzie wahania mu dałem. Zrobiłem to jednak wbrew wszelkim zasadom i wyłącznie z powodu pijaństwa. Pytanie brzmi więc: po co?
Bo byłem doskonale świadom, że cholernie dobrze całował.
Gorąca fala oblała mnie, gdy zabawiał się moim językiem, pewnym uchwytem dłoni odchylając mi w górę twarz. Jego pełne aprobaty pomruki miały w sobie coś, co zwalniało wszelkie trzymające mnie hamulce. Nie potrzebowałem ich już zresztą wcale, a nie chciałem tym bardziej. Kiedy wreszcie oderwał się, by zaczerpnąć oddech, czułem już, że dosłownie i w przenośni płonę.
Hidan oblizał ze śliny usta, chwytając moją brodę mocniej.
- Jesteś zajebiście słodki - stwierdził.
Prychnąłem głośno.
- A ty zajebiście głupi.
- Wyglądasz jak bohaterka dobrego pornola. – Uśmiechnął się i przejechał mi palcem po rozgrzanym, czerwonym policzku. - Szkoda, że nie mam lateksów.
- Zamknij się – warknąłem. Jego ręce zabrały się za guziki mojej koszuli, rozpinając je jeden po drugim. Gdy odpiął ostatni, zatrzymał dłoń na moim pasku. Zagryzłem wargi.
- Possać ci? - spytał, pociągając lekko za klamrę.
Skrzywiłem się mocniej.
- Jesteś wkurwiający.
Perwersyjny uśmiech na jego twarzy pogłębił się.
- Jaki groźny Dei-Dei. Jaki niedostępny. Ściągaj to z siebie.
- Wybiję ci rano zęby.
- Nie mogę się doczekać. - Szczęknęła klamra paska, zgrzytnął odpinany rozporek. Podparłem się nisko na rękach, z tętnem szumiącym w uszach obserwując łaskoczące mnie w brzuch siwe włosy. Hidan przyklęknął na ziemi pomiędzy moimi nogami, chwytając moje biodra i znacząc od pępka w dół linię z mokrych pocałunków. Przygryzłem knykieć, a on przez dłuższą chwilę nie odzywał się już wcale.
Stęknąłem w dłoń, gdy przesunął językiem po moim penisie. by zatrzymać się na główce i wsunąć ją sobie do ust. Ssał i lizał ją delikatnie, poniżej poruszając niespiesznie ręką.
Moje opanowanie wisiało na włosku.
Głośne reakcje dusiłem w sobie, póki nie oderwał się ode mnie, a jego usta zawędrowały z powrotem do mojej szyi. Oddychałem urywanie, mięknąc pod wpływem łapczywego spojrzenia ubranych z fioletowe soczewki oczu. Ta zabawa podobała mu się ewidentnie. Westchnąłem głośno, gdy ścisnął moje sutki, a on wpił się w moje wargi, zmuszając mnie do uległego pocałunku.
Z każdą ciągnącą się sekundą mocniej czułem pożądanie wobec mego niespodziewanego kochanka. Ponieważ jednak wciąż byłem pijany, trzeźwe myślenie pozostało na rozpoczynającym tę historię murku. Skutki były nad wyraz bolesne.
Hidan podniósł się z kolan i przesunął mnie głębiej na łóżko. Bez zbędnych komentarzy zrzucił z siebie spodnie i koszulę, których i ja byłem już dawno pozbawiony, po czym - nim zdążyłem ogarnąć rzeczywistość - wpakował się okrakiem na moje biodra.
Jego przyrodzenie bardzo wymownie domagało się uwagi, uwięzione w wybitnie za ciasnych bokserkach. On natomiast, jakby nic sobie z tego nie robił, pochylił się nade mną, napalonym pomrukiem drażniąc moje ucho.
- Ktoś tu przestał się wyrywać - usłyszałem. - Spodobało się, co?
- Postarałbyś się bardziej - odparłem z teatralną dezaprobatą. Na jego pełną triumfu reakcję nie musiałem długo czekać; nie było w niej zresztą miejsca na protest. Jednym szybkim ruchem przewrócił mnie na brzuch, pod biodra wpychając mi dwie miękkie poduszki.
- Teraz lepiej? - spytał, rozbawiony. Na ile mogłem, odwróciłem głowę, by zobaczyć jak pociera swym spragnionym pieszczot penisem o mój tyłek. Zagryzłem wargi. Śmierć męskiej dumy była już bardzo blisko, ekscytacja wzięła jednak górę nad rozsądkiem, zwłaszcza że zsunięte do kolan spodnie uniemożliwiały mi zwinną ucieczkę. Wypuściłem głośno powietrze.
- Naprawdę nie wierzę, że to się dzieje - skomentowałem, śledząc te zabawy bezsilnym wzrokiem . -Hidan parsknął. Wiedziałem doskonale, że nie potrzeba mu dalszej zachęty, nie zaskoczył mnie więc wcale jego następny ruch.
Wtułiłem twarz w pościel, wzdychając cicho, gdy palcami niespiesznie zaczął mnie rozciągać. Słodki w zapachu lubrykant, który wziął się nie wiadomo skąd, spływał w dół moich pośladków, kończąc żywot w prześcieradle. Nie trwało to jednak długo.
Kiedy tylko upewnił się, że nie zrobi mi krzywdy, naciągnął na siebie gumkę i zagłębił się we mnie bez słowa zapowiedzi.
Jęknąłem przeciągle i głośno.
- Hidan, cwelu… - Moje palce zacisnęły się na prześcieradle. Hidan z kolei znieruchomiał, ściskając mnie w pasie i dysząc z podniecenia w kark.
- Aleś ty ciasny  – stwierdził, omal nie kładąc się na mnie.
- Obiecuję ci… - warknąłem, usiłując się rozluźnić -…że pewnego dnia się zemszczę.
On zaśmiał się, odpowiadając mi pierwszym powolnym pchnięciem.
- Obym dożył, żeby to zobaczyć - Jęknąłem, gdy docisnął mnie do siebie.
Następne parę chwil wyryło się w mojej pamięci jako symbioza rozkoszy, cudownego bólu i wstydu.
Ponieważ Hidan nie bardzo miał w zwyczaju uprawiać miłość w wersji romantycznej, limit czułości wyczerpał mu się spodziewanie szybko. Zagryzałem boleśnie wargi, ku zachwyceniu oczywistej persony porzucając próby kontroli własnych głosowych strun i generowanych przez nie dźwięków. Rytmiczny odgłos uderzania jego brzucha o mój tyłek bez wątpienia był słyszalny wszędzie, gdzie jedynie sufit lub podłoga oddzielała przestrzeń od miejsca owej seksualnej kaźni. Wczepione w  poduszkę palce przeniosłem na włosy, jednocześnie ciągnąc się za nie i chroniąc głowę przed systematycznym waleniem w drewno. Hidan posapywał cicho. Długą chwilę posuwał mnie ostro w akompaniamencie swoich westchnień, a moich obelg i jęków. Potem zwolnił, ręką odnajdując moją rozpaloną męskość, by położyć kres ostatkom opanowania. Reszta była kwestią sekund.
Doszedłem z czołem przyklejonym do ramy łóżka, oznajmiając swój szczyt w dalece nieadekwatny do płci sposób. Zaraz potem usłyszałem jego zduszony jęk.
Opadliśmy razem na pościel, drżąc i dysząc ciężko. Wywołana wskutek zmęczenia chwila ciszy była spełnieniem moich wszelkich modlitw, nic co dobre nie trwa jednak wiecznie.
- Mógłbyś może upijać się częściej? - mruknął leniwie, obserwując jak podnoszę własny zewłok do siadu.
Puściłem pytanie mimo uszu, z resztką wymiętej godności udając się do wanny, w której naturalnie dla mego stanu usnąłem.
Już nigdy więcej – postanowiłem sobie potem – nie będę sam pił, a tym bardziej wracał nawalony z baru.
A Hidan… na jedno tylko miałem nadzieję.
By go wreszcie wzięli wszyscy diabli.

6 komentarzy: